INFO O PROJEKCIE ONERIVER
Pomysł projektu OneRiver pojawił się z naturalnym nurtem działań i doświadczania istoty życia, nie dającej się zamknąć w ścisłych ramach kontroli świadomości. Jak woda, która zawsze znajduje najbardziej dogodne położenie, raz spokojne i stałe, innym razem wartkie, pełne zwrotów akcji, tak metaforyczna głębia jednej rzeki odnosi się do życia, zasilanego przez wodę, wywodzącą się ze wszystkich źródeł, zasilającą wszystkie rzeki ziemi w makro i mikro skali.
Kiedy rzeka wpływa do morza i zasila cały cykl stworzenia, brzegi rozmywają się i nastaje ocean, niezmierzona przestrzeń wariantów, czas możliwości – nieskończone morze życia. By poddać mu się w pełni i swobodnie dryfować, konieczne jest puszczenie hamulców kontroli i zaufanie, że wszystko, co się wydarza jest właściwe i dzieje się w odpowiednim dla siebie czasie. Ufność i poddanie się chwili wiążą się z kobiecą jakością akceptacji i miękkiego oddania. Płynięcie z prądem i otwarcie na spontaniczny przepływ łagodzi ostre krawędzie i stopniowo wprowadza zmiany. W ten sposób “najbardziej miękkie rzeczy pod niebem potrafią przeniknąć przez najtwardsze rzeczy pod niebem”.
By płynąć swobodnie, woda potrzebuje podłoża. Tutaj jej miękka, kobieca natura przenika się z męską potrzebą wsparcia, w postaci koryta rzeki, o dwóch brzegach. Pierwiastek męski przejawia się jako naczynie, w którym kobieca energia swobodnie płynie. Rzeka o dwóch brzegach i męsko – kobiecych pierwiastkach, łączy przeciwieństwa, splecione w równowadze wspólnego poddania jednemu nurtowi. Niosąc połączenie tego, co męskie i kobiece, rzeka wnosi równowagę i harmonijne współistnienie przeciwieństw.
Połączenie to odbija się również na poziomie czasu. W wodzie czas przestaje płynąć, a to, co przeszłe łączy się z tym, co ma dopiero nadejść w rozpływającej się teraźniejszości. To w tej chwili płynie pamięć i pieśń czasu, pamięć ta jest zapisana w strukturze wody.
Wedle prawa odbić mikro i makro skali, woda płynąca w ciele jest odbiciem wody, zasilającej ziemię. Każda komórka naszego ciała składa się z wody o określonej strukturze. Według badań japońskiego naukowca Masuro Emoto, struktura ta podlega zmianom, zależnym od dostarczanych jej i zapamiętywanych informacji. Na mikroskopowych zdjęciach, odbijających strukturę wody, widać wyraźnie, w jaki sposób intencja wpływa na kształt jej cząsteczek. Wdzięczność i miłość, kierowana do wody odbija się w postaci harmonijnych, przypominających płatki śniegu form, podczas, gdy negatywne uczucia, takie jak: złości czy nienawiść w postaci poszarpanych, chaotycznych kształtów. Woda okazuje się tym samym wrażliwa i podatna na wpływ świadomości.
RELACJE UCZESTNIKÓW POPRZEDNICH WYPRAW
„Wyjazd do Kolumbii okazał się jednym z ważniejszych wydarzeń w moim życiu. Ceremonie, które dane mi było przeżyć, były prowadzone przez szamanów, od których biła pasja, doświadczenie i zaangażowanie. Chociaż doświadczenia te często były dla mnie niełatwe, czułem, że jestem w dobrych rękach. Pomimo kilku uciążliwie upalnych, długich dni bardzo się zżyliśmy z resztą uczestników wyprawy.”
Kamil Sarna
Wyprawa 2013
„Możliwość zasmakowania innej kultury jest bezcennym przeżyciem nawet przez kilka tygodni. Wyjazd okazał się nie tylko dla mnie, początkiem zmian na lepsze…”
Kasia Kowalska
Wyprawa 2015
„Moja podróż trwa dalej. To, co przywiozłem z Kolumbii, dochodzi do mojej świadomości. Teraz wiem, że droga, która została mi pokazana, jest właściwa. Wiem również, że mam w sobie wszystko, co Wszechświat złożył we mnie. Dziwna to świadomość, bo to tak, jakby się otworzyły przede mną nowe drzwi, pokazując mi przestrzeń. Dziękuje Ci przyjacielu, nauczycielu, czarodzieju! Uruchamiasz w ludziach wspaniałe procesy.”
Bogdan
Wyprawa 2018
„Mimo, że moja podróż do Kolumbii z Darkiem odbyła się dobre cztery lata temu, to ta przygoda dla mnie nadal pozostaje jedną z ważniejszych sił, które stworzyły mnie takiego, jakim teraz jestem. Gdybym miał cofnąć czas, nie zawahałbym się nawet przez chwilę przed dokonaniem tej samej decyzji. Mimo, że trochę już podróżowałem po świecie, to do dnia dzisiejszego wyprawa ta jest u mnie na pierwszym miejscu w kategorii „podróż życia”.
Filip Sikora
Wyprawa 2011
„Wyjazd do Kolumbii był o tyle niesamowity, że to był mój pierwszy wyjazd tak daleko i w sumie na całkiem spory kawał czasu. Samą Kolumbię wspominam, jako pełną muzyki i zabawy, niesamowitych miejsc, serdecznych ludzi, żyjących każdym dniem, długich tras przemierzanych czymkolwiek, się dało, podczas których, wpatrywałem się w tak silnie nasycone barwami krajobrazy. Pamiętam też dobrze, Darku, jak wkładając całe serce, przybliżałeś nam ten magiczny kawałek ziemi…”
Bartek Broda
Wyprawa 2011
„Podróż do Kolumbii, w którą wyruszyłem, wydawała mi się być próbą odkrycia samego siebie, przekroczenia ograniczeń i uwarunkowań, zmierzenia się z nowymi doświadczeniami. Po powrocie towarzyszyło mi odczucie niemożności odnalezienia się w rzeczywistości, tak jakbym wcale nie powrócił w swej istocie. Wydawało mi się, że niczego nie odkryłem, nie przekroczyłem, a jednak w jakiś cudowny sposób pozostaję w podróży najcudniejszej z możliwych, podróży misterium życia. Najistotniejszy cud wydarzył się sam z siebie. Wdzięczność to uczucie, które najbardziej oddaje mój stan. Wdzięczność wobec magii istnienia, wdzięczność wobec wszystkich, z którymi dzieliłem tę podróż. Aho!”
Bogdan Waszut
Wyprawa 2016
„A Journey Through Indigenous Columbia, to jedno z tych doświadczeń, które staje się dla nas dostępne w momencie, gdy już całym sobą przeczuwamy, że „istnieją rzeczy na tym świecie, jakie nie śniły się naszym filozofom”. Ta podróż jest portalem, który przenosi nas w siebie głębiej, niż najciszej odwiedzane pokoje dzieciństwa. Podróż może przerzucić nas na biegnący obok pas autostrady, ślimakiem zbudowanym ze świetlanych marzeń, jeśli tylko sobie na to pozwolimy. „Journey Through Indigenous Columbia” pozwoliła mi zobaczyć siebie w pełnej szerokości, nagości i cudowności. Wszystkim przyszłym uczestnikom życzę odwagi i ufności. Salud y Buena Pinta!”
Hana Muybarbara
Wyprawa 2015
„Jak dostałam zaproszenie na wyjazd do Kolumbii, siedziałam wtedy w biurze na twardym krześle, przerzucając tonę papierów. Powiedziałam sobie: czemu nie? – jest grupa, a ja jestem spragniona przygód i odpoczynku. Kilka tygodni później stałam już na lotnisku w Bogocie. Poczułam wtedy totalny odlot. Był to dla mnie początek niesamowitej przygody, podczas której poznałam cudownych ludzi. Razem zwiedzaliśmy Kolumbię – od górskich wspinaczek, przez lasy Amazonii, i gorące źródła, po barwne i gościnne miasta, takie jak Cali, stolica salsy, czy górzyste Medellin, z kolejkami linowymi. Byliśmy też w zakątkach, gdzie transport lądowy praktycznie nie istnieje, na rozległych i białych plażach regionu Choco. Dzięki zaproszeniu od cudownego i ciepłego człowieka – Taity Floro – byłam także w stanie odbyć podróż w głąb siebie i odnaleźć spokój, satysfakcję i szczęście w życiu codziennym. Otworzyły się moje horyzonty oraz percepcja tego, co mnie otacza. Odkryłam w sobie umiejętność, jak żyć w zgodzie ze sobą, bez trosk i wymówek. To była dla mnie przygoda życia, skok w nieznane i przyznam, że wypadła niesamowicie.”
Marta Lukomska, Los Angeles
Wyprawa 2011
„W kilku słowach mogę powiedzieć o tej wyprawie, że jej ekstremalność przerosła moje oczekiwania. Radykalna, momentami kontrowersyjna i ciężka do przełknięcia. Warto jednak zaufać, aby móc w pełni skorzystać z dobrodziejstw, jakie nam oferuje: przekraczanie własnych słabości i kontakt z różnymi siłami, występującymi w naturze i w nas samych. Roślinność, widoki na góry, dżunglę i miasta oraz całe spektrum egzotyki nadaje ekstremalnym warunkom ciekawego wymiaru, gdzie nagle wszystko zaczyna być możliwe. Chwile zwątpienia, ciężkie procesy swoje, jak i innych w grupie, konfrontacje z przeróżnymi trudnościami natury zarówno fizycznej, jak i psychicznej potrafią mocno zahartować. Warto zaufać, w pełni poddać się kolumbijskim siłom i zanurkować w mądrość przodków, po to, by potem wynurzyć się z podniesioną głową, otwartym sercem i nadludzką mocą.”
Maria Weissbein
Wyprawa, styczeń 2016
„Taka wyprawa do Kolumbii to podróż do wnętrza siebie – czasem poprzez obszary, które wolelibyśmy ominąć. Wyruszając z bardzo trudnymi pytaniami, wątpiłem w możliwość znalezienia na nie odpowiedzi, a jednak wróciłem z ich pełnym zestawem. Dzień po dniu, przygoda zdziera z uczestników patynę przyzwyczajeń i iluzji. Surowość przyrody, brak komfortu, długie wędrówki, deprywacja snu i inne czynniki pozwalają na wzrost siły woli do zaskakujących rozmiarów. Stale obecna jest mądrość natury: majestat gór, żywotność dżungli, potęga oceanu. Spotkałem w Kolumbii wielu ludzi o pięknym spojrzeniu, przez które widać Duszę. Przyszedł dzień, gdy popatrzyłem w lustro, żeby zorientować się, że dostrzegam i Swoją.”
Aleksander Lykan
Wyprawa, styczeń 2016
„Wyjazd do Kolumbii. Teraz moje życie dzieli się na „przed” i „po”. Przed wyjazdem moje życie było naprawdę żałosne. Nie widziałem w nim większego sensu i celu, czułem tylko, że muszę coś ze sobą i ze swoim życiem zrobić, ponieważ z każdym dniem stawało się ono coraz bardziej nie do zniesienia. Wtedy „przypadkiem” trafiłem na informację od Darka, dotyczącą wyjazdu do Kolumbii i od razu wiedziałem, że to jest to, czego potrzebuję. Następnie wykonałem na szybko telefon do niego – wystarczyło parę zdań i już byłem pewny, że to jest właściwy Gość na przewodnika wyprawy, a później okazało się też, że został on w pewnym sensie moim przewodnikiem życiowym. Przeżycia, wglądy w siebie, zrozumienie – wszystko, czego doświadczyłem podczas pobytu w Kolumbii, z niczym nie da się porównać. To była prawdziwa transformacja, przemiana na poziomie co najmniej DNA. To było oświecenie!”
Leszek Włodarski
Wyprawa 2015
„Kolumbia to wspaniały kraj, o którym tu w Europie mamy dość stereotypowe (i raczej negatywne) wyobrażenia. My zobaczyliśmy tam przede wszystkim niesamowitą przyrodę – karaibskie plaże, amazońską dżunglę, wysokie górskie przełęcze, rozpięte nad kilometrowymi przepaściami i bajkowe krajobrazy, poprzecinane rzekami z uroczymi kaskadami wodospadów.
Posuwając się wzdłuż rzadko uczęszczanych szlaków, spotykaliśmy Indian z różnych plemion. Ich spokój, poczucie jedności z otaczającym światem przyrody i skłonność do uśmiechu miały na nas terapeutyczny wpływ. Ceremonie z medycyną sprawiły, że ta podróż odbywała się nie tylko w wymiarze fizycznym, ale i duchowym, równie zachwycającym i bogatym w doznania. Nasza wspólna wędrówka prowadziła nas w głąb świata, który jest w nas. W każdym z nas jest bowiem jakaś „Kolumbia”, ze swoją różnorodnością, problemami i zachwycającym pięknem, które można odnaleźć, jeśli tylko bardzo się tego chce… To była jedna z najpiękniejszych i najciekawszych podróży w moim życiu.”
Mona
Wyprawa 2015
„Ten wyjazd… to wyjątkowy sposób na zapoznanie się z rdzenną kulturą Indian, zamieszkujących rozległe rejony Kolumbii. To również możliwość wglądu we własne wnętrze i odkrycia nieograniczonych możliwości własnego umysłu oraz poznania praw natury, które tworzą wszechświat. Oprócz aspektów czysto podróżniczych i krajoznawczych, kluczem programu jest uczestnictwo w autentycznych ceremoniach indiańskich. Dzięki nim jest okazja poznania niewyobrażalnych mocy roślin, które są kluczem do zdobywania tajemnej wiedzy, pozwalającej rozwinąć skrzydła, rozwiązać trudne problemy i odmienić swoje życie.”
Filip Ziółkowski, rezydent kolumbijski, pisarz, fotograf, muzyk, profesor Uniwersytetu w Cali
„Wspomnienie z Kolumbii: Stoję na krawędzi wodospadu, około 5-6 metrów nad taflą wody. Serce bije w piersi, bo wiem, że zaraz skoczę, przełamując strach. Zbieram siły i… czas się zatrzymuje. Już jestem w powietrzu. Wspaniali ludzie wokół wspierają mnie przy tej próbie. Zresztą jak przez cały okres trwania tej przygody, każdy mógł liczyć na pomoc innych. Wrażenia i nowe wyzwania napływają codziennie, więc nuda człowieka nie dopada. Piękne widoki, serwowane przez naturę, osuwające się drogi, zmęczenie, kąpiel w morzu o poranku, nocne śpiewy przy ognisku, sen w hamaku w kurniku, smak nieznanych owoców, kontakt z nowymi ludźmi i ich opowieściami oraz radość z doświadczania tego. Nagle przebijam tafle wody i zanurzam się w orzeźwieniu. Skoczyłem do wodospadu! Wypływam, a moje serce jest mocne i czuję, że życie smakuje przygodą. I myślę sobie: Kolumbia to świetny kraj!”
Piotr Filipczuk
Wyprawa 2015
„Możemy stroić się w najdroższe sukienki i naszyjniki, ale i tak najpiękniejsi będziemy skąpani w promieniach słońca, boso roztańczeni z ziemią, do muzyki lasu. Dziękuję za wiatr w moich włosach, przypominający mi o oddechu z głębi piersi, dający mi przestrzeń, w której zawiera się wszystko: moja samotność, cisza, spokój. Dziękuję za każdą kroplę wody na mojej skórze i na ustach. Ze wzruszeniem dziękuję za dłoń drugiego człowieka, którą tyle razy odepchnęłam ze strachu, mimo to, ten człowiek nadal ją do mnie wyciągał. Dziękuję za ziemię pod moimi stopami, która zawsze była, jest i będzie najwspanialszym wsparciem, ale zrozumiałam to dopiero, wtedy, gdy byłam gotowa naprawdę na niej stanąć. Dziękuję za moje życie, które chcę przeżyć najpiękniej, jak potrafię, a tajemnicę jutra przyjmować z akceptacją i zrozumieniem. Ta wyprawa była niesamowitym, wielowymiarowym, niezwykle trudnym, a za razem pięknym doświadczeniem. Była to podróż w głąb jednego żyjącego organizmu, jakim wszyscy jesteśmy.”
Monika Nowakowska
Wyprawa marzec 2019
„Miesięczna wyprawa do Kolumbii…
Gdy znajomi pytali mnie, jak było, używałam dwóch słów: spiritual and rough. Przygoda, zaprojektowana tak, by zaprowadzić nas na krawędź… i wyrwać ze strefy komfortu, porywała z pływem zdarzeń, zmian, emocji. Będąc „heartbroken and mindbroken”, pojechałam tam z wieloma pytaniami i z prośbą o ukojenie, z zaufaniem i bez strachu oraz z ogromnym pragnieniem poznania tej części świata, a także z podejściem „nie mam nic do stracenia”.
Byłam jednym z najmłodszych uczestników i byłam też najmniej wtajemniczona w duchowość ze wszystkich. Pokazano mi inne pojmowanie życia: odpuszczanie, ofiarowanie swoich niedostatków i niewygód dla intencji, z którą przyjechałam, akceptację, zaprzestanie wewnętrznej walki. To, że jest brudno, zimno, że jestem zmęczona i śpiąca, że coś mnie pogryzło, że coś się zniszczyło albo zgubiło, że jest, jak jest – w tym wszystkim jest cel. Ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, by zdezerterować. Dostałam bardzo niewiele odpowiedzi. Myślałam: wracam z plecakiem brudnych ciuchów i 4kg mniej siebie, zdjęciami pięknych miejsc, przeżyciami, zawartą przyjaźnią i spokojem – to dużo, ale gdzie te odpowiedzi? Dziś widzę, że to spokój, a tego właśnie potrzebowałam najbardziej. Reszta w swoim czasie! Piszę to długo po wyprawie, potrzebna mi była szersza perspektywa. Intensywność tamtych zdarzeń nie pozwalała mi procesować na bieżąco. Dużo elementów ułożyło się w zrozumiałą całość dopiero, gdy zasiadłam w ciszy i w swojej tylko obecności.
Darek… to dla mnie Tarzan. Wciąż z rapee w nosie i mambe w buzi… Organizator, opiekun, przewodnik, psycholog, tłumacz, niańka, pielęgniarka, ale to, co w nim najlepsze, to gadane… Jest jak guru. Ale to przede wszystkim człowiek, ogromnego potencjału, z misją. Złościłam się na niego czasem ale też… popłakalismy się razem kilka razy. Wyprawa była intensywna, trochę chaotyczna i „niedoorganizowana” (w końcu ogarnia to jeden człowiek!). Jednak po powrocie nie mogłam sobie znaleźć miejsca, tęskniłam za tym oderwaniem… Chciałabym doświadczać tego częściej… Aho!”
Katarzyna Wilinska
Wyprawa styczeń 2019
„Już podczas pobytu w Kolumbii czułem znaczącą zmianę w sobie – w sposobie myślenia, wyrażania i definiowania własnych potrzeb. Z początku myślałem, że ta zmiana definiuje się jedynie podczas połączenia z medycyną – w trakcie podróży diametralnie zmienił się nasz dialog, wizje, odczucia czy postrzeganie samego siebie w przestrzeni zrozumienia. Nie sądziłem jednak, że tak samo zmienia się moje trzeźwe ja, co dopiero dostrzegłem po powrocie. Tak jakby mój umysł połączył w całość te dwa odmienne stany świadomości i przebywał w nich teraz jednocześnie przez cały czas. Mam dużą trudność w zdefiniowaniu różnic, jakie we mnie zaszły. Mam wrażenie, że odrodziłem się na nowo i ponownie uczę się zasad, jakie panują w tej społeczności. Towarzyszy temu też pewne uczucie lęku, wynikające pewnie z utraty połączenia z moim poprzednim ja. Z jednej strony w dalszym ciągu jestem przecież tą samą osobą, z drugiej – intensywność podróży i długi czas, jaki był mi dany na kontakt z medycyną, sprawił definitywną zmianę w moim rozumieniu i postrzeganiu otoczenia i świata. Jestem spokojem, ciszą i zrozumieniem. Zniknął niewidzialny szum, jaki miałem w głowie. Szum, który nie manifestuje się jako myśli, ale który cały czas podświadomie zajmuje nasz umysł. Bardzo trudno jest też wpłynąć innym na mój stan, jakbym posiadał niewidzialną tarczę. Inaczej wszystko widzę i postrzegam. Czuję też, że w znacznym stopniu udało mi się odnaleźć to, po co do Kolumbii przyjechałem – wewnętrzną odwagę. Czuję się silny, pełny, o wiele większy i potężniejszy, ale nie ze względu na ego – raczej poprzez siłę woli i zrozumienia. Na pewno nie jest to koniec podróży, wole myśleć że to dopiero początek pięknej przygody. Nie udałoby się to w żadnym wypadku, gdyby nie tak wymagający sprawdzian, jaki przeżyliśmy. Jedna – dwie noce z medycyną nie potrafią nawet w najmniejszym stopniu oddać tego, co jest w stanie sprawić miesiąc ciągłej pracy. A przyszłość zapowiada się fascynująco!”
Konrad Grzybowski
Wyprawa 2018
„Po miesięcznej podróży przez Kolumbię z ONE RIVER, nadal wiem o Kolumbii bardzo niewiele. Jednak bycie ciągle w drodze, bo tak przebiegała ta wyprawa, pozwoliło mi pokołysać siebie samą w rytmie dżungli, rzek i dzikich gór Sierra Nevada. Każda prawdziwa podróż odbywa się najpierw do wnętrza. Dopiero potem można poznawać rdzenne kultury Indian i nasłuchiwać odgłosów dżungli.
Darek podróżuje zwykle na 399 %, więc założył, że program na 200% będzie dla uczestników w sam raz. Pamiętam szczególnie jeden dzień: zalegamy w fajnej knajpce w miasteczku portowym Leticia. Planu brak. Dopiero wieczorem miał być jakiś „lajtowy” spacer przez dżunglę do Maloki Taity Williama? z Peru na kolejną ceremonię. Zapada zmrok, odpalamy czołówki i z hamakami na plecach ruszamy do Maloki. Ścieżka przez dżunglę nagle się urywa i dalej trzeba iść przez bagna. Jedyna dostępna droga prowadzi przez przerzucone przez bagna, kołyszące się deski. Jakoś idzie, ale kolana się trzęsą całą drogę. W głowie mam obraz, że już nigdy nie wrócę tych z bagien i pożre mnie ogromny wąż. Tak się kończy „lajtowy” spacer przez dżunglę. Przez cały miesiąc, z wyjątkiem roztańczonej Santa Marta, trzymamy się tego, co w Kolumbii jest ukryte dla przeciętnego turysty. Żeby zobaczyć wodospady, przenocować na pięknej karaibskiej plaży, stanąć pod magicznym drzewem, czy dotknąć kamieni potomków cywilizacji Tayrona, wszędzie trzeba dojść. Najbardziej wymagające były jednak tajemnicze góry Sierra Nevada. Przez tropikalny las, las deszczowy, aż do surowego, prawie księżycowego krajobrazu gór, powyżej 4200 mnpm. Góry to terytorium Indian, którzy noszą się dumnie na biało i żyją w odseparowaniu od cywilizacji. Wierzą, że mają mistyczną moc i strzegą swoich świętych jezior, ukrytych w górach. Myślę, że moja droga jeszcze kiedyś skrzyżuje się z tym tajemniczym, surowym plemieniem.
Dziękuję ONE RIVER i całej grupie za doświadczenie wspólnego podróżowania. Zabieram wizje Yage i tą cenną podróż do własnej rzeki i płynę dalej.”
EWA MURACH
Wyprawa styczeń 2019
„Kolumbia… Minęło już grubo ponad pół roku od powrotu z tej wyprawy. Zaczynam pisać o mojej przygodzie już po raz któryś z kolei. Każde z poprzednich podejść kończyło się rezygnacją. Dlaczego? Otóż wyprawa do Kolumbii była dla mnie czymś więcej, niż tylko podróżą krajo- i kulturoznawczą. Trwała około miesiąca, a ja mam wrażenie, że na pewnym poziomie to był rok albo i więcej. Czy pojechałabym jeszcze raz? Tego jeszcze nie wiem. Jeśli tak, to myślę, że może za parę lat… Jak to się stało, że wyjechałam?
Wiedziałam, że Darek organizuje takie wyprawy już jakiś czas wcześniej… Wreszcie idea wyjazdu z grupą obcych do tej pory osób, na nieznany ląd, ale za to z ufnością i otwartością na wszystko, wydała mi się naturalną koleją rzeczy, wręcz wewnętrzną potrzebą. Medycyna była dla mnie rzeczą drugorzędną. Nie chciałam niczego planować ani osiągać. Potrzebowałam doświadczać. Jeśli chodzi o przygotowanie do wyprawy: tu Darek jest ekspertem, choć bez talerza można śmiało się obyć. Dziś myślę, że do listy Dariusowej dla zmarzluchów, takich jak ja, dopisałabym ocieplane getry, takie na „misiu” (złota rada Dagmary, która była wcześniej na takiej wyprawie) i sukienkę – bo to nie wyjazd komandosów, a wielobarwna przygoda. Chętnie podzielę się moją listą.
Dla mnie wyprawa do Kolumbii to:
– spotkania: niezwykle zgrana, różnorodna ekipa, pączkująca nowymi towarzyszami podróży, nasi ziemscy i nieziemscy przewodnicy kolumbijscy, miejscowi, rdzenni ale już ucywilizowani i ci – wciąż nieskażeni i wierni tradycji, no i ja (jak dobrze się czasem spotkać ze sobą(!) i doświadczyć siebie w tak odmiennej codzienności, niż ta poznańska)
– ciekawy, kolorowy kraj: od wilgotnego, zielonego południa, po smaganą słońcem północ
– pierwsze razy: skoki do wody z wysokości, wielkie świętowanie Przebaczenia, przeprawa łodzią w głąb dżungli, specjały kuchni kolumbijskiej, spanie w hamaku na plaży…
– coś bardzo osobistego, co każdy przywiezie ze sobą i będzie w nim żyło według jego własnego usposobienia – warto to odkryć dla siebie.
Jestem wdzięczna sobie za tę podróż, wdzięczna także tym wszystkim, którzy ją wspierali. Aho!”
Agnieszka Jasińska
Wyprawa luty 2016
„Impresje Yage (z cyklu: Neurotyk w Amazonii): „Wczoraj drodzy kochani bracia i siostry byłem tak podniecony, że przez 2 godziny uzdrawiałem czerwoną torebkę, wiszącą na ścianie. Martwiło mnie, że się nie rusza.” Jeden z największych szamanów Yage z doliny Sibundoy, Taita, podsumował na luzie wczorajszą ceremonię. Wszyscy parsknęli śmiechem. Staliśmy w kręgu, zamykającym ceremonię, nieopodal maloki, czyli dużego pokrytego strzechą, indiańskiego domu, przypominającego parowiec, płynący po rzece wybujałej roślinności. Wszyscy czuliśmy się świetnie, niektórzy przeleżeli nocne misterium medycyny, bujając się w hamakach. Inni pisali opowieści yage swoimi wędrówkami po pobliskim lesie. Przez całą noc szaman bębnił i szumiał wirtuną, czyli motorem yage. Podtrzymywał intensywność i harmonię medycyny. Maloka to matka, ul brzęczący od naszych snów, a gdy łączymy się poprzez yage, to zsynchronizowany prawie telepatycznie umysł kolektywny. Wspólnota. Rodzina. Rój. Do tego stopnia, że kto zwątpił albo zbyt marudził, został użądlony, na szczęście niegroźnie, przez zamieszkujące malokę dzikie pszczoły. „To bee” – poprzedniej nocy brzęczała pieśń, przypominając, że być znaczy, bądź co bądź, robić coś razem w zgrany sposób. Dla dobra ogółu. Tak naprawdę nie ma czegoś takiego, jak intymność. No chyba, że ktoś idzie w górę strumienia i odnajduje statki kamienne, płaskie jakby stoły które jego, uzupełniony przez słowa yage, umysł odbiera jako Kamienie z Ganimedy. I wtedy opada na ciebie pieśń, pomimo że nie wiesz, jak się śpiewa i wstydzisz się, samo wychodzi z ciebie pnącze, dźwięk wibruje, wchodzi w amortyzatory, w amory, w połączenie, że jest się ze wszystkim. Teraz. Icaro. Pieśń. Ale to trochę nielegalne tak łazić po nocy, we wzbogaconym stanie świadomości, po lesie może już nie dziewiczym, ale wciąż tak rozległym i niezmiernie głębokim, że strach powinien wybić to z głowy. Robaki czy jaguary. Strachy. Ale się nie pojawiają. Babcia pozwala. Wmawia, że las jest suchy i bezpieczny. Się wie to, skądś, że nic nie grozi. Neuroza znika rozpuszczona przez medycynę. Uczysz się, że tak może być, jak taki stan wygląda. Terapia behawioralna. Najskuteczniejsza ponoć. Stąd wiem, że jeśli potrafisz przekuć każdy koszmar i przywidzenie w element zabawy i widzisz je, jako element opowieści, która się dzieje, przestaje to być problemem. „Nie ma nic niewłaściwego” powiedział mi kiedyś inny szaman, kiedy opowiedziałem mu o samowolnych vision questach, poszukiwaniach wizji i wykraczaniu poza formalny rytuał i poza opiekę bezpośrednią motorniczego, szamana.
Kolumbia jest kołdrą zieleni, poprzebijaną szczytami gór. Drogi wiją się niezmordowanie poprzez lasy. Ale z maloki wraca się wygodnie, choć długo, bo 18 godzin w autobusie z leżankami. I wtedy to piszę. Przyglądam się każdej ceremonii po kolei.”
„Tylko ci, którzy ryzykują pójście za daleko, dowiedzą się jak daleko można dojść” – Thomas Stearns Eliot
Sebastian Wolda
Wyprawa 2013
„Siedzimy sobie na dworcu miejscowych „pekaesów” w Ibague – między Armenią a Bogotą. Podróżujemy przez Kolumbię z południa na północ. Czekamy na koleżankę, która wywiezie nas do szałasu, gdzie w nocy, w rezerwacie, spotkam się z duchem San Pedro. Pojutrze wyruszamy do Medellin, gdzie odbędą się trzy kolejne ceremonie z Babcią. Potem kierujemy się na północ do Cartageny i dalej do Santa Marta, na Wybrzeżu Karaibskim. Tam odbędą się kolejne ceremonie.
Nie palę od wyjazdu, a andyjskie powietrze porządnie przewentylowało mi płuca. Moje ciało czuje się 10 lat młodsze, a medycyna Indian tańczy radośnie we mnie, dokręcając dawno poluzowane śrubki. Wcześniej trafiliśmy do wioseczki San Cipriano, gdzie mieszkają czarni potomkowie dawnych niewolników.
Głęboko w puszczy – da się tam dotrzeć jedynie nieczynną linią kolejową, którą sprytni autochtoni zamienili na dżunglo-autostradę dla drezyn motocyklowych. Po jednym torze poruszają się wehikuły, zbite z desek, łożysk i czegoś tam jeszcze, przymocowane do motocykla, którego tylne koło jedzie po torze, napędzając cały pojazd. Technologia i survival… Przez wioskę przepływa rwąca rzeka, która płynie z gór małymi „wodospadami” i syfonami, do których można skakać z nadbrzeżnych drzew. Idziemy na bosaka kilka kilometrów w górę rzeki. Taszczymy ze sobą wielkie dętki od ciężarówek. Przydadzą się później, jako pontony do raftingu.
Kilkugodzinny spływ, radość, dżungla, euforia… Byliśmy już w Andach i nad Pacyfikiem „in the middle of nowhere” – plaże, chałupki z desek oraz gospodarze – kolejni potomkowie niewolników. Tam z kolei dotrzeć można pieszo przez dżunglę 10 km, ale jednak wybieramy łódź. No i taką łodzią to się sunie… jak na surfingu. Tuż przy brzegu zalewa nas fala przypływowa, przelewając się przez łupinkę, porywając sobie na pamiątkę nasze drobne przedmioty. Na szczęście było nas jedenaścioro, zatem szybko wyciągnęliśmy łódkę na brzeg. Tylko suszenia było na dwa dni. Słoneczko przypieka, cisza, spokój, ognisko na plaży oraz obfitość Natury…
Śpimy w miejscowym domku, albo w hamakach pod bambusową wiatą na plaży. Kupujemy ryby od miejscowych poławiaczy. Pieczemy je w liściach bananowca na ruszcie, a w nadmorskim gaju czeka na nas dobrze zaopatrzony, darmowy stragan warzywno-owocowy: drzewa limonkowe, kokosy, papaje i wszelkie inne dobra. Sałatka do ryby? Proszę bardzo. Ocean co sześć godzin cofa się o pół kilometra. Ot – przypływy i odpływy.”
Marcel Adamowicz
Wyprawa 2011
„Wyjazd z Darkiem do Kolumbii kilka lat temu był jednym z absolutnych „TOP 10” wydarzeń w moim życiu, wliczając moje narodziny, miłość, studia, największy sukces zawodowy itp. Nie przesadzam. Mam 40 lat i sporo ciekawych rzeczy w życiu robiłam, ale ten wyjazd to było TO…
W Kolumbii byłam 3 razy w życiu, wyjazd z D. był dla mnie drugim takim wyjazdem. Pierwszy, jakieś 12 lat temu, polegał na objechaniu całej Kolumbii w typowym backpakerskim stylu, jak z przewodnika „Lonely Planet” – z przyjaciółmi, wytrawnymi podróżnikami, którym z całej planety zostały do objechania pojedyncze kraje. Pamiętam z tego wyjazdu może 2-3 migawki z jakichś latynoskich miasteczek, jedno zahipnotyzowanie mojego chłopaka (to pamiętałabym nawet z Pcimia Dolnego) oraz jeżdżenie po kraju, po którym jeszcze relatywnie niedawno nie dało się za bardzo jeździć z powodu wojny domowej. I tyle.
Wyjazd z Darkiem i jego grupą, to było coś ZUPEŁNIE INNEGO. To był (i znowu nie przesadzam) KOSMOS. Trafiłam tam przypadkiem (o ile wierzy się w przypadki). Nie wgłębiałam się nawet za bardzo, w jakich to ceremoniach będziemy brali udział. Zazwyczaj nie wnikam „na zaś” w takie sprawy. Po prostu przyjaciółka poprosiła mnie, żebym z nią pojechała. Pożyczyła mi połowę kasy na koszty. Kupiłam plecak, buty, karimatę, śpiwór i pojechałam.
Najpierw wylądowaliśmy w dżungli, a konkretnie w lesie deszczowym… No i to jest moc!!! Pierwsze ceremonie tam były WOOOW! WOOOOOW!! To były genialne lekcje centralnie u źródła. Dżungla, muzyka, ogień, moloka, medycyna, gospodarze, rzeka, szałas potu, muzyka, hamaki i tworząca się więź w naszej grupie… Z tego mogłaby powstać niezła książka. Jedna osoba nie zdzierżyła tego raju i wyjechała.
Potem rozpoczęliśmy przemieszczanie się po całym kraju na północ. Poznawaliśmy kolejnych mieszkańców, mieliśmy kolejne przygody i kolejne wyzwania. To byłaby druga książka.
Na mnie ogromne wrażenie zrobił kontakt z Indianami, a zwłaszcza z Indianami w górach Santa Marta. Wszystkie one były dla mnie wstrząsającymi doznaniami. Po raz pierwszy w życiu spotkałam ludzi, którzy śmiało mogli nazywać się moimi „Starszymi Braćmi”. Ich charyzma, praktycznie zerowe oddziaływanie na środowisko, kultura i sposób życia były niewiarygodnie cudowne i godne podziwu. Ani za pierwszym, ani za trzecim pobytem w Kolumbii (a trzeci trwał pół roku) praktycznie nie miałam z nimi kontaktu. Tylko doświadczenie podczas wyprawy z Darkiem pozwoliło mi na tę – powtórzę się – cudowną przygodę kontaktu z Nimi. Byłam też dwa lata temu w gościnie u Indian w Peru, ale to też był bardziej „turystyczny” i nie tak głęboki pobyt. Nie wiem, jak Darek tego dokonał, ale sposób podróżowania, jaki nam zorganizował, pozwolił nam wtopić się w otoczenie, wsiąknąć, nasiąknąć, uzyskać szansę na prawdziwy kontakt i lekcję – inspirację do stania się lepszą osobą. Dla mnie to chyba najdonioślejsze, najbardziej wstrząsające doznanie tego wyjazdu.
Z kilkoma osobami w grupie zadzierzgnęłam prawdziwą przyjaźń. Opiekowaliśmy się sobą nawzajem (np. koleżanką w ciąży, a ona nami), jeden ze znajomych stał się dla mnie prawdziwym guru życiowym, który w znaczący sposób wpłynął na moje życie.
Pluskaliśmy się w gorących źródłach i strumieniach, przeżyliśmy trzęsienie ziemi i spowodowany nim pożar. Podróżowaliśmy w kosmos, przeszłość, nieskończoność i pomiędzy atomy. Kąpaliśmy się w jeziorach swoich osobowości. Walczyliśmy z demonami i zaprzyjaźnialiśmy się z wodą, wiatrem oraz roślinnymi Nauczycielami.
Piszę ten tekst prosto z serca. Nie chce mi się tworzyć fajnych zdań, czy opisywać szczegółów – przepraszam. Żadne z moich słów nie oddadzą bowiem DOZNANIA ŻYCIA, jakiego tam doświadczyłam.
Ach, a ta osoba, która od nas wyjechała, wróciła na sam koniec. Więc była jeszcze akcja jak z Biblii o synu marnotrawnym.
I było jeszcze sto innych, podobnych akcji.”
Ela Solanowska
Wyprawa 2013
„Gdybym wiedział, na co narażam się jadąc na wyprawę do Kolumbii, pewnie nigdy bym się nie zdecydował. Moja strefa komfortu była solidnie określona i wszelka próba jej przekroczenia wydawałaby mi się jakimś nieuzasadnionym atakiem na własną tożsamość i poczucie własnej wartości. Muszę dodać, że byłem dopiero/już dwa lata po zakończeniu chemio i radioterapii. Jednak stało się. Wyruszyłem.
Są ludzie, którzy nie czują się dobrze, gdy nie mają szczegółowego planu, dzień po dniu, godzina po godzinie. Muszą przygotować się na spotkanie z przyszłością. Nie chcą być zaskoczeni, bo nadchodzące wydarzenia mogą wyrwać się im spod kontroli. Dla innych przyszłość jawi się, jako proces, nie do końca przewidywalny. Żywioł, który wlewa się w teraźniejszość, czasami obracając w pył wszelkie oczekiwania i formy, w których chciałoby się go zatrzymać. Wyzwanie obnażające, kim się jest. Bez mniemań i wyobrażeń. Nieważne, co nas spotyka, ważne jest, jak na to reagujemy. Nie mówię tu o rutynie dnia codziennego, pracy czy profesji, mówię o podróży, wyprawie i wyjeździe z miejsca zamieszkania. Ja jestem kimś pomiędzy. Nie lubię, gdy życie wymyka mi się spod kontroli – wiem coś o tym – jednak wolę szkic od planu. I nawet z takim swobodnym podejściem do przygody, gdybym wiedział, na co się wystawiam i z jakimi sytuacjami będę musiał się zmierzyć – nie zdecydowałbym się na tę wyprawę. I gdyby tak się stało, byłaby to jedna z głupszych decyzji, jakie podjąłem i jakie jeszcze pewnie podejmę w swoim życiu. Nie żałowałbym jej, no bo jak można żałować czegoś, czego wartości się nie poznało.
Co bym stracił, gdybym nie pojechał? Nie doświadczyłbym siebie w nowych, wyjątkowych, ale i daleko wykraczających poza moje poczucie komfortu i tożsamości sytuacjach. Nie dowiedziałbym się, gdzie są moje granice wytrzymałości fizycznej i psychicznej, jak głęboki noszę w sobie strach i jak daleko sięga moja odwaga. Nie pozbyłbym się kilku schematów, które ograniczały moje rozumienie i współodczuwanie świata. Nie poznałbym nowych, fantastycznych ludzi, często tak różnych ode mnie, ale podążających w tym samym kierunku. Nie usłyszałbym pięknych, przejmujących pieśni, które wydobywały mnie z głębi chaosu, obłędu, abym mógł spojrzeć w niebo pełne lśniących, jak najczystsze diamenty, gwiazd. Zapomniałem już, jak jest ich dużo. Nie zgubiłbym się w dżungli, z której wyprowadziła mnie intuicja przyjaciela, a nie GPS. Nie pływałbym w stawie z gorąca wulkaniczną wodą, aby potem zasnąć w namiocie przy temperaturze na zewnątrz -1C. Nie przeszedłbym w ciągu dwóch dni, z obciążeniem, ponad 26 kilometrów na wysokości między 3500 a 4000 metrów, walcząc z wyczerpaniem i utrzymując najwyższą koncentrację, aby nogi nie usunęły się z gładkich kamieni. Nie spotkałbym jadącego na osiołku gauczo w skórzanym kapeluszu, któremu z cholewy wysokich butów wystawał staroświecki colt. Człowiek ten uśmiechał się szeroko do mnie i zaproponował wodę. Nie leżałbym na kamienistym dnie rzeki, spłukując z siebie uniesienia i dotkliwe upadki nocnej ceremonii. Nie nauczyłbym się, że nie wchodzi się do morza, gdy na plaży widnieje napis „Playa Brava”. Nie przekroczyłbym granic swojego tchórzostwa, aby doświadczyć ryzyka poświęcenia. Czułem, że docieram do sedna swojego człowieczeństwa, odzierany z iluzji fizycznych oraz mentalnych blokad. Szczególnie ważne w moim przypadku było sprawdzenie kondycji ciała po przebytej chorobie. Uświadomiłem sobie wyraźnie, jak silny jestem oraz ile energii drzemie we mnie.
Wyprawa była dla mnie także podróżą przez kraj i uczestnictwem w lokalnych świętach i obrzędach. Poganiałem się z „lokalesami” i zrobiłem kilka zdjęć podczas „Carnaval de Negros y Blancos” w Sibudoy. Poznałem kilku „Taitów” oraz medycyny – i te leczące ducha, jak i te eliminujące zwykłe zapalenie zatok. Wyprawa była również wniknięciem w przyrodę, czasami tak podobną do tej, w której żyję na co dzień, a często tak obcą, zachwycającą swoją egzotyką, bezmiarem i pierwotnością. Drgałem, wibrowałem jak cząstka nieskończonej fali, wsłuchując się w głosy nocy, daleko od wszelkich ludzkich siedzib. Pewne procesy, jakie rozpoczęły się wtedy, trwają do dziś. Nie wiem, dokąd mnie zaprowadzą, lecz mam nadzieję, że w takie miejsca, w jakich miałem szczęście przebywać podczas tamtej wyprawy.”
Adam Sidorkiewicz
Wyprawa 2016
Minęło prawie 5 lat od wyprawy, podczas której miałem przyjemność być z Dariuszem w Kolumbii. Tak, minęło prawie 5 lat, a ja wciąż czuję, jak by to było dosłownie wczoraj.
Mimo upływu czasu, wciąż mam przed oczami te przepiękne miejsca i niesamowite historie, cudownych ludzi i potężne ceremonie.
Była to moja najdalsza podróż, nie tylko w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Tak. Najdalsza i najpiękniejsza podróż mojego życia, która trwa w moim sercu do dziś i trwać będzie jeszcze bardzo długo. Tego po prostu nie da się zapomnieć.
Już dawno chciałem napisać tę relację, ale zwyczajnie nie potrafiłem. Potrzebowałem czasu, aby ochłonąć po tej wyprawie.
Tyle się tam wydarzyło, że wydawało mi się, że nie znam słów, którymi umiałbym opisać to, co tam przeżyłem :-)
Wyjazd ten dał mi mnóstwo energii i pozwolił rozwinąć skrzydła.
Myślę, że mój fotoreportaż w galerii na stronie OneRiver.pl pokazuje nie tyle piękno Kolumbii, co doskonale oddaje też ducha całej wyprawy.
Zaczynam mocno tęsknić za kolejnym wyjazdem. Mam nadzieję, że niebawem znowu uda mi się zrealizować to piękne marzenie i wyruszyć ponownie na wyprawę do Kolumbii.
Aho!
Jakub Ślipiec
Wyprawa 2015
ORGANIZATOR I PRZEWODNICY WYPRAW
Darius Ślusarczyk
Opiekun grupy – przewodnik odpowiedzialny za logistykę.
Założyciel projektu, od roku 2010 organizuje wyprawy do Kolumbii, eksplorując lokalną kulturę i obyczaje. Przewodnik, obieżyświat, animator wydarzeń w Polsce, USA i Kolumbii, tłumacz hiszpańsko – i anglojęzyczny. Życie traktuje jak podróż, łącząc pracę zawodową z pasją. Muzyk, wolny duch, kochający ludzi, przyjaźni się z nauczycielami i przewodnikami, rdzennymi mieszkańcami Kolumbii i Meksyku. Praktykując na duchowej ścieżce, związanej tradycyjną medycyną Amazonii i Andów, poznaje starożytne techniki, które w naszej rzeczywistości okazują się sprawdzonymi narzędziami terapii i rozwoju.
„W 2012 roku, idąc ulicami Medellin, nie przez przypadek natrafiłem na piękny plakat filmowy przedstawiający potężny, wzburzony wodospad, nad którego krawędzią stali rdzenni mieszkańcy przyglądając się spienionym falom. Urzeczony tym widokiem, kilka dni później znalazłem się w kinie na seansie filmu dokumentalnego „Apaporis – w poszukiwaniu One River”.
W filmie wykorzystane zostały teksty z książki antropologa Wada Davisa, opowiadającej o wieloletniej wędrówce jego nauczyciela – profesora Harvardu – Richarda Evana Shultesa, antropologa i etnobotanika, który w okresie międzywojennym odbył podróż do lasów Amazonii, w celu poszukiwania kauczuku, głównie dla prężnie rozwijającego się przemysłu zbrojeniowego. Zafascynowany bogactwem i urokami amazońskiej dżungli, Shultes postanowił pozostać wśród plemion indiańskich na wiele lat, by zgłębiać wiedzę o roślinach medycznych i rytualnych obrzędach.
Tradycja medyczna była podstawą do przetrwania wielu pierwotnych kultur i ich kosmologii, a pionierska praca naukowa profesora Shultesa do dziś uważana jest za jedno z najważniejszych dokonań w dziedzinie etnobotaniki i antropologii.
Oglądając film, przeniosłem się w magiczny świat rdzennych kultur, które przez tysiąclecia żyły w odosobnieniu, w głębokiej amazońskiej dżungli. Piękno krajobrazów oraz poetyckość tego filmu, wzbogacona narracją, opartą o refleksje profesora Shultesa, zawarte w jego rękopisach, a także postaci rdzennych szamanów i mieszkańców amazońskiej wioski, urzekły mnie do tego stopnia, że obiecałem sobie zorganizować wyjazd do tego miejsca.
Po kilku latach przemysleń i doświadczeń pomysł ten dojrzał i nadszedł czas, by go zrealizować.
Z wielką przyjemnością zapraszam was do Kolumbiijskiej wędrówki – duchowej wyprawy, dzięki której cały projekt zyskał miano: ONE RIVER – „podróże do źródła.”
Agata Algierska
Terapeutka i opiekun grupy.
Od wielu lat pracuje jako psychoterapeutka. Nazywa ten czas jej trzecim Życiem. Trzecim, bo zanim ukończyła szkoły psychoterapii i zaczęła pracować w tym zawodzie, w jej pierwszym Życiu w obszarze edukacji ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w klasie Ilustracji. W jej pierwszym Życiu zrobiła wystawę prac, zilustrowała kilka książek i stronę dla dzieci w poznańskiej Gazecie Wyborczej.
W drugim Życiu pracowała jako dziennikarka pisząc głównie do gazet. Ma na swoim koncie dziennikarskim programy radiowe oraz kilkadziesiąt autorskich programów telewizyjnych. To Życie zakończyła wiele lat temu, zaczynając robić warsztaty rozwojowe dla kobiet i prowadząc całoroczne grupy rozwojowe dla kobiet. To doświadczenia te skłoniły Agate do pogłębiania wiedzy w obszarze rozwoju, pomocy psychologicznej oraz psychoterapii.
Jej trzecie Życie ugruntowało się podczas szkolenia w Studium Psychoterapii w Laboratorium Psychoedukacji oraz podczas szkolenia Psychoterapii Psychoanalitycznej. Pobierała nauki odArnolda Mindella (POP) oraz od Josette ten Have-de Labije (ISTDP). W 2018 roku ukończyła szkolenie Somatic Expiriencing (praca z traumą), zaś obecnie jest w trakcie szkolenia SOMA Embodiment. Oba te szkolenia dotykają tematu ciała, życia w ciele i powrotu do poczucia autentycznego Self. Nie tylko do wiedzy, nie tylko do myślenia, ale odczuwania – i ugruntowania tego odczucia w sobie – swojego prawdziwego Ja.
W czasie wypraw Agata będzie wspierała proces grupowy, prowadziła spotkania po ceremoniach i pomagała w integrowaniu wglądów i doświadczeń związanych z ceremonialną pracą z Medycyną.
Nie dżungla, bo ta przywołała mnie już lata wcześniej. To wtedy, wśród Indian Panare poczułam, jak czas przetacza się po komórkach mojego ciała kropelka po kropelce, łącząc mnie z nieskończonością. I to połączenie czuję w sobie nieustająco. I chyba nawet nie to, że z grupą, choć radość z podążania w podróży za tym, co woła tylko mnie, jest wielka.
Kolumbia była zaskoczeniem, bo nigdy nie było jej na mojej mapie, to nie na lot do Bogoty miał być kolejny mój bilet lotniczy. Ale przez przypadek, tak znienacka i znikąd przeczytałam o wyprawie. I zapowiedź schodzenia pod 100 metrowy wodospad pozostała ze mną, wracała we snach, uwodząc czymś, czego nie znałam. Przedarłam się w sobie przez niepokój związany z przebywaniem z nieznanymi mi ludźmi przez miesiąc. Także przez to, że to Kolumbia a nie Peru jednak, i że ktoś będzie decydował, a ja będę podążać. I pojechałam. I znalazłam się w najpiękniejszym kraju, jaki do tej pory widziałam. Z ludźmi, którzy stali mi się w ciągu miesiąca wyprawy bardzo bliscy. Z doświadczeniami, których nigdy nie zapomnę, i które zmieniły bieg mojego życia.
To, co najmocniej zostało w moim sercu, to zakończenie ostatniej ceremonii u Taity Ernesto. Moment w niewielkiej maloce otoczonej drzewami kakaowców, gdzie w czasie ceremonii pod naszymi hamakami spały dzieci z wioski. Siedzieliśmy wtedy w kręgu, a czterech taitów chodziło między nami modląc się, grając, śpiewając i tupiąc. Każdy w swoim tempie, zanurzony w swój proces, będąc z nami i dla nas. Wstający świt, kakofonia dźwięków, wibrujące wairy i medycyna sprawiły, że poczułam, jak zasłona między światami staje się cienka, niemal przezroczysta. I patrząc na śpiewających taitów; ludzi z którymi byłam w podróży; Darka, który był naszym pomostem do tego świata bardzo mocno i wyraźnie poczułam, że jestem w domu. W domu. I że ten dom to nie miejsce, a żywe spotkanie na przecięciu światów – moment w przestrzeni, w którym to, co inne i odrębne staje się jednym.
Kiedy wiele dni później wychodziłam w nocy, przy pęłni ksieżyca, wspinając się na 4270 metrów w górach Sierra Nevada, i jak mantrę powtarzałam słowa piosenki Madre tierra madre tierra yo te alabo yo te alabo, porque eres el origen de la vida , to wspomnienie towarzyszyło mi aż po świt. Dodawało mi sił, podobnie jak wielkie głazy, które Indianie Kogui nazywali swoimi Ancestros , Przodkami. I kiedy z daleka nadleciał orzeł i kołował nad nami tak nisko, że widziałam niemal jego szpony, poczucie DOMU, przynależności i połączenia, bycia na miejscu w swoim życiu przeniknęło jeszcze głębiej. I otworzyło kolejne drzwi. Dlatego tu jestem.”
ZDJĘCIA Z POPRZEDNICH WYPRAW
„Podróż nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety.
W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.”
R . Kapuściński